niedziela, 5 lipca 2009

Aktualności

Postanowiłam zrobić porządek ze swoim życiem. Jakoś tak wyszło, że wszystko zbiegło się w jednym czasie. Wszystko zaczynam od nowa, chociaż wcale nie jestem pewna czy starczy mi na to sił.

Na pewien czas prawie zupełnie zniknęłam z forum decoupage24.pl, chociaż „robienie za mędrca” sprawia mi dużą przyjemność. Miło jest wymieniać poglądy, doradzać komuś, zwłaszcza że nie traktuję robienia rękodzieła jako czegoś niedostępnego zwykłym śmiertelnikom. Wprost przeciwnie – uważam, że każdy może się tym zająć, choć nie każdy ma predyspozycje bycia „mistrzem”. Nie lubię tego słowa, ale prawda jest taka, że na wyżyny (w każdej dziedzinie) wspinają się zawsze nieliczni, ale każdy może nauczyć się wyrażać siebie poprzez sztukę.

Moje ulubione powiedzenie: „Każdy człowiek słowa godzien” (albo w innej wersji: „Każdy słowa wart”) ma tu szerokie zastosowanie. Zawsze znajdzie się coś, co można pochwalić w danej pracy, a jeśli zdarza mi się zwrócić uwagę na jakieś niedociągnięcia, to staram się to robić w sposób konstruktywny, radząc coś bez urażania czyjejś godności. Myślę, że tylko dlatego dziewczyny na forum znoszą to moje wymądrzanie się. (Starszy syn ujął to kiedyś doskonale w swoim wypracowaniu: „Moja mama jezd dyrektorkom. Muwi fszystkim co i jak”). Prosiły mnie nawet o napisanie podręcznika decu, nad czym pracuję właśnie – to również jeden z powodów obniżenia mojej aktywności internetowej. Są też powody znacznie ważniejsze. O przeprowadzce już wiecie, ale zmieniam także pracę i na dodatek postanowiłam zrobić wreszcie porządek ze swoim życiem osobistym. Jak bardzo jest ono trudne, wiedzą ci, którzy są ze mną bliżej. Na szczęście znajduję odskocznię w swoich pracach, choć bywa że aby rozładować stres i napięcie, muszę jednej nocy pomalować cały pokój pudełek… Jakiś wewnętrzny imperatyw nie pozwala mi się załamać i pcha do przodu, chociaż często brakuje sił.

Zamykam się w swoim świecie, bo tylko on daje mi chwilę wytchnienia od trudów codziennego życia, które bywa piekłem. Ale mniejsza z tym… muszę przecież coś zostawić dla siebie.

Wracając do zmiany pracy… Miałam wiele interesujących propozycji. Wybrałam jedną. Były rozwiązania bardziej popłatne, bardziej prestiżowe, bardziej kuszące, ale wybrałam takie, które umożliwi mi to, co najbardziej lubię – taką pracę u podstaw. Nie jestem żadną „Siłaczką” – daleko mi do niej. Taka drobna osoba jak ja, którą biorą najczęściej za stażystkę, a nie za szefową poważnych instytucji, zupełnie się nie nadaje do bycia bohaterką, a już najbardziej bohaterką pozytyw(istycz)nej opowieści. Jednak jest dla mnie chyba jakieś światełko w tunelu… mam taką nadzieję przynajmniej… ;)

Nowe miejsce pracy pozwoli mi rozwinąć skrzydła – w obecnym nie miałam takiej możliwości. Bywało, że musiałam uzyskiwać zgodę na umieszczenie przecinków na plakacie, a odgórne „zmiany w ostatniej chwili” czyniły normalne funkcjonowanie wręcz niemożliwym. Jak można organizować poważny, kilkudniowy festyn, kiedy „władza najwyższa” dzień przed imprezą próbuje zmienić miejsce, gdzie ma się on odbywać, a po dwóch tygodniach ciężkiej pracy bez przerwy, nie dostaję nawet dnia wolnego, bo: „dość już wypoczęłam” jeżdżąc (na własnej benzynie) i załatwiając formalności związane z płatnościami po-imprezowymi?

Jak wspominałam „Każdy człowiek słowa godzien”, więc za swój moralny obowiązek uważam jak najszybsze wykonanie formalności związanych z płatnościami dla zatrudnionych firm i wykonawców, a przede wszystkim podziękowanie tym, którzy dobrze w tym czasie pracowali. Jeśli impreza się nie udała, poczuwam się do całkowitej za to odpowiedzialności, jeśli zaś udała się znakomicie, to przecież nie tylko ja sama jestem odpowiedzialna za jej sukces, ale też grono osób, które ze mną współpracowało. Dlatego tak razi mnie dysproporcja między tym, jak traktuję ludzi z którymi pracuję, a tym jak sama jestem traktowana przez pracodawcę. Szacunek do samej siebie nie pozwala mi się na to zgodzić. Postanowiłam odejść już w zeszłym roku, ale dałam ostatnią szansę „najwyższej władzy” i zgodziłam się zostać jeszcze na rok. Niestety nic się nie zmieniło i jak byłam pomiatana, tak pomiatano mną dalej.

Odchodzę z klasą. Tego chciałam najbardziej. Pozamykałam swoje sprawy, przygotowałam wszystko co trzeba, by imprezy mogły się normalnie odbywać do końca roku. Ostatnia kontrola Regionalnej Izby Obrachunkowej nie wykazała żadnych nieprawidłowości (obejmowała wszystkie lata moich rządów w instytucji). To naprawdę duże osiągnięcie, bo zwykle lista zarzutów RIO jest dość długa. Dyrektorem będę nadal, ale tam gdzie (mam nadzieję ) docenią moje starania. Dostanę duży margines swobody. Cieszy mnie to, że na rękodzieło patrzą tam bardzo przychylnie. Nie pozostaje mi nic innego, tylko DO ROBOTY!

Chyba jest dla mnie jeszcze jakieś światełko w tunelu… Może i sprawy osobiste uda się jako tako ułożyć…

2 komentarze:

  1. trzymam kciuki i ja zdezerterowałam z miejsca pracy - pewnym sprawom mówię dość i odchodzę na własną ścieżkę! moc pozdrowień, Ania

    OdpowiedzUsuń
  2. Wedrujac po roznych blogach trafilam i tutaj. Akurat w tej chwili, ktora czyni zmiany w czyims (w tym wypadku Twoim) zyciu. Ale czym byloby zycie bez zmian, nawet te ktore wydaja nam sie mniej korzystne sa czesto wieksza korzyscia dla nas niz sie na poczatku spodziewalismy. Grunt to pozostac wiernym sobie samemu i moc spojrzec sobie prosto w oczy...pozdrawiam
    A blog naprawde udany i chetnie bede czesciej zagladac

    OdpowiedzUsuń