piątek, 23 października 2009

PaniB w ogrodzie...


...tak mówi o mnie wąż osobisty (chociaż używa mojego imienia, a nie decu pseudonimu) i pyta jeszcze czy zdaję sobie sprawę, że mam manię na punkcie cięcia i obcinania... dziwna uwaga w stosunku do kogoś, kto zajmuje się decoupage. Te dwie dziedziny mają ze sobą bardzo wiele wspólnego: pewną malarskość, zastosowanie zasad kompozycji i użycie koloru i faktury. Tylko narzędzia mają nieco inne gabaryty.
Moja zima zawsze wygląda tak samo - wertuję encyklopedię roślin i czasopisma fachowe, tworzę przestrzenne obrazy w głowie, by zrealizować je na wiosnę. Na tyle na ile mogę robię wszystko własnymi rękami. Niestety są rzeczy, do których należy zatrudniać fachowców. Dlatego kostkę układała fachowa brygada, chociaż projekt był nasz własny. Oj było gorąco! Wszystko zgodnie z zasadą: "tu na razie jest ściernisko, ale będzie..." to i owo.
Wiele czasu przestałam wpatrując się w ten krajobraz. Nazywam to wizualizacją w czterech porach roku. Dopiero teraz widzę efekty i (co u mnie niebywałe) jestem nawet zadowolona z własnej pracy.

2004 rok pole po kapuście... (kto przypuszczał, że już wkrótce na naszej ulicy powstanie plantacja róż i kilka domów?) sąsiedzi pukali się w głowę widząc nasze sianokosy. Kupiliśmy specjalnie kosiarkę i próbowaliśmy wyrwać z chaszczy nasz własny kawałek gruntu. Budowanie nawet do głowy nam nie przyszło. Nie przypuszczaliśmy też, że nasza miejscowość stanie się aż tak bardzo turystyczna. Działka była odskocznią od wielkomiejskiego życia. Dzikość zaglądała nam za próg z każdej strony. Wszystko co sadziliśmy zżerały sarny i zające. Pojawiło się ogrodzenie.
Już od początku mobingowałam węża, zmuszając do posadzenia kilku drzewek, toczyłam wojny o każdy krzaczek, o każdą roślinkę - oporna materia miejskiego chłopa... I tak się zaczęło. Potem była istna lawina, sprawy potoczyły się dość szybko. Teraz sama muszę go powstrzymywać przed zakupem kolejnych krzaków. Jednak walka w obronie własnych pomysłów zdaje się weszła mi w krew, chociaż wojny o najmniejszy drobiazg nigdy nie sprawiały mi przyjemności. Nareszcie widać pierwsze efekty, chociaż tak wiele jeszcze pracy!



Płot malowałam oczywiście "tymi rencami". W swoim zadufaniu uważałam przecież, że nikt poza mną nie zrobi tego tak doskonale.

I jeszcze zmiany z innej strony:


Ze ściółkowaniem nigdy nie skończę... Nie wiem kto lub co "zjada" korę..., każda jej ilość to wciąż za mało ;)

3 komentarze:

  1. ach..a jak to wszystko jeszcze urośnie.. Jestem na niemal tym samym etapie. Wczoraj dosadzaliśmy bzy - jakieś podobno niespotykanej wręcz urody ( z Rosji przywiezione)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow. Wspaniale mieć własny ogródek....

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdeczne gratulacje!!!Niech Wam się dobrze mieszka w nowym domku!:)) A ogródek,cóż...Całe życie mieszkam w domu z wieelkim ogrodem, czasami mam dość zielska, więc nie skomentuję;)))

    OdpowiedzUsuń